Długo czekaliśmy na czwarty sezon flagowego serialu platformy Netflix, The Crown. Na tyle długo, ze nasze apetyty wzrosły i oczekiwaliśmy czegoś niesamowitego, czegoś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Te apetyty wielu z nas zapewne skłoniły do obejrzenia 10 odcinków naraz, w jeden dzień lub jedną noc. Czy było warto?

Jeśli ktoś, tak jak my, poświęcił całą niedzielę 15 listopada na obejrzenie najnowszego sezonu serialu The Crown z pewnością zadaje sobie to pytanie. A odpowiedź raczej nie jest jednoznaczna.

Sezon z pewnością nie zawiódł nas pod względem fabuły, scenariusza, aktorstwa, kostiumów i scenografii. Skąd więc to kręcenie nosem?
Przywykliśmy już, że The Crown opowiada historie, którą niby wszyscy znamy. Ale opowiada ją po pierwsze z punktu widzenia, jakiego nigdy nie zajmowaliśmy. A po drugie tak dobrano epizody i wątki, że znana nam historia okazała się bardziej skomplikowana niż przypuszczaliśmy.

Poprzednie sezony

Pierwsze dekady panowania Elżbiety II mniej znane są widzom, gdyż niewielu z nich było ich świadkami, a i środki masowego przekazu nie były tak wszechobecne, jak dziś. Ukazało się oczywiście wiele książek i filmów dotyczących młodej Królowej. Jednak pierwsze dwa sezony serialu miały w sobie niebywałe pokłady szacunku i uznania wobec młodziutkiej Elżbiety. Oglądaliśmy jej fantastyczny duet z Winstonem Churchillem, jej naukę rządzenia, a raczej reprezentowania władzy. Obserwowaliśmy naukę bezstronności, a zarazem wybitnej pracy na rzecz Imperium, Wspólnoty i Korony. Jej osobiste i rodzinne perypetie były tłem i w oczywisty sposób wpływały na jej pracę, ale nie podano ich na szczęście w sosie plotkarsko-efekciarskim. Dzięki temu królowa zaskarbiła sobie sympatię tak widzów, jak i wydawało się realizatorów serialu.

Coś zmieniło się w trzecim sezonie. Kładliśmy to na karb nowej obsady, która równie brawurowo wkroczyła na scenę odtwarzając rodzinę królewską w siódmej dekadzie XX wieku. Czwarty sezon natomiast utwierdził nas w przekonaniu, że im bliżej czasów, które pamiętamy z własnych doświadczeń, tym bliżej serialowi do wrażliwości brukowców.

Czwarty sezon bez efektu ‘wow’

Nie zamierzamy tu oczywiście kwestionować jakości aktorstwa. Wybitna rola Olivii Colman, jako Elżbiety zapewne doczeka się wielu nagród i wyróżnień. Tym razem oglądamy królową nieco pogubioną i oderwaną od rzeczywistości. Zamknięta w pałacowych rozgrywkach i próbach zapanowania nad niesfornymi członkami rodziny jest niemalże dodatkiem do historii, która toczy się poza ścianami pałacu Buckingham. W przeciwieństwie do poprzednich odsłon serialu nie królowa jest postacią numer jeden. Ma wielką konkurencję w postaciach Diany Spencer i Margaret Thatcher brawurowo granych przez Emmę Corrin i Gillian Anderson. I to właśnie te postacie wzbudzają najwięcej emocji.

Diana Spencer

Dość ciekawy zabieg wprowadzili twórcy serialu. W powszechnej świadomości Diana to postać niemal na wskroś pozytywna, królowa ludzkich serc, nieszczęśliwa żona, zagubiona w królewskiej rodzinie dziewczyna i oddana synom matka. Serial pokazuje nam Dianę tak, abyśmy co nieco z naszej fascynacji i uwielbienia się pozbyli. Niedorosła, kiepsko wykształcona, niemająca żadnych konkretnych zainteresowań bohaterka wręcz prosi się o to, co jej przypadło w udziale: obojętność ze strony męża i jego królewskiej rodziny.

Nie oglądamy w serialu ikonicznych scen z Dianą, ani jej ślubu, ani pojawienia się z nowo narodzonym Williamem na schodach kliniki, za to twórcy epatują chorobą Diany ukazując ją w co drugim odcinku chorą, objadającą i zmuszającą się do wymiotów. Wystarczy, że pojawi się w nowej kreacji i nie jest smutna, wzbudza entuzjazm tłumu, niczym innym na jego zainteresowanie nie zasługując. Aż skłonni jesteśmy przyznać rację Karolowi, Annie czy Camilli, że uczucia, jakie Diana wzbudza, to zasługa jedynie jej urody i młodości.

Premier Margaret Thatcher

Podobnie wygląda sprawa w przypadku Margaret Thatcher, postaci pierwszej kobiet premier granej przez niemal nie do poznania zmienionej Gillian Anderson. Tak, to rola godna najwyższych pochwał i najważniejszych nagród filmowych, jednak coś w niej nie pasuje. Jej przerysowanie, niemal karykaturalne przedstawienie premier powoduje, że nie może ona liczyć na sympatię widza. Czy tak ją widziała królowa? Możliwe. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że tak chcieli ją pokazać twórcy serialu. Jej szorstkość, oschłość, wręcz jawnie wyznawany seksizm niezwykle rzuca się w oczy. Jedenaście lat jej premierowania jest jedynie tłem dla aktorskich popisów Anderson i Colman.

Właściwie nie dowiadujemy się, dlaczego ta nieciekawa moralnie postać utrzymała się na stanowisku tak długo. Niepokoje społeczne, bezrobocie, zaniedbania w polityce zagranicznej, konflikt w Irlandii to wydawałoby się jedyne „zasługi” pani Thatcher. Przyznanie jej przez królową odznaczenia po upadku gabinetu w żaden sposób nie równoważy tego negatywnego obrazu. Dlaczego pani premier została tak potraktowana? Zdaje się, że ma to swoje źródło w często prezentowanym przez Netflix promowaniu jednego rodzaju poglądów i kwestionowaniu zasadności postaw konserwatywnych. A wydawałoby się, że wystarczy przypomnieć, że bez thatcheryzmu ani Korona Brytyjska, ani Zjednoczone Królestwo nie byłyby w tym miejscu, w którym obecnie są.

Pogubiony Karol

Cały czwarty sezon serialu The Crown generalnie skupia się na Karolu, stąd też podtytuł tej recenzji. Tak, to są przygody księcia Karola. Również wspaniała kreacja aktorska Josha O’Connora zasługuje tak na pochwały, jak i nagrody. Jednak sposób uczynienia z niego postaci pierwszoplanowej znów przypomina pierwsze strony prasy popularnej. Twórcy wskazują na Elżbietę i Filipa, jako głównych sprawców dość mocno poobijanej psychiki księcia. Jedyna bliska mu postać, lord Mountbatten (w tej roli znakomity Charles Dance) ginie w zamachu na początku pierwszego odcinka, a jego przesłanie do młodego księcia wyznacza rytm i sens dalszej fabuły: ma się ożenić z odpowiednią kobietą, zaakceptowaną przez Pałac, a szczęścia i spełnienia poszukiwać poza małżeństwem.

Jego przywiązanie i uwielbienie dla Camilli Parker-Bowles sprawia wrażenie nieco patologicznego. Camilla bardzo szybko pojawia się w życiu Diany, uświadamiając jej jak mało wie o swoim przyszłym mężu. Starsza i zdecydowanie mniej atrakcyjna od Diany wydaje się być rozsądniejsza, a przez to niezwykle wyrachowana.

Anna, Andrzej i Edward

Jeden z odcinków nowego sezonu The Crown w dość ciekawy sposób pokazuje relacje Elżbiety z dorosłymi już dziećmi. Zainscenizowane przez doradcę królowej lunche z Karolem, Anną, Andrzejem i Edwardem jeszcze raz ukazują widzom, jak bardzo królowa oderwana jest od rzeczywistości i jak bardzo nie jest świadoma, że jej poświęcenie się koronie spowodowało zdegenerowanie rodziny, która ostoją tej Korony być miała. Bo Korona to nie tylko Elżbieta i czwarty sezon dobitnie nam to uzmysławia.

Korona to cała rodzina, której posłuszeństwo wobec Elżbiety wyznacza sposób życia zaplanowany dla jej członków. Finałowa scena sezonu bardzo dobitnie to pokazuje, aczkolwiek trąci tkliwością, patosem i bynajmniej nie wzbudza wiary w optymistyczny ciąg dalszy. Wybrańcy losu nie dorastają do ról, jakie im przypadły. Staje się to tym bardziej widoczne, gdy media zaczynają mieć coraz większy wpływ nie tylko na władzę, ale i na prywatne życie rodziny królewskiej.

Czy królowa spowodowała kryzys konstytucyjny?

Media i ich rolę doskonale obserwujemy w jednym z odcinków, gdy z inspiracji królowej niemal dochodzi do kryzysu konstytucyjnego. Elżbieta nie zgadza się z premier Thatcher w sprawie zajęcia stanowiska wobec apartheidu w RPA. Premier nie chce się opowiadać po żadnej ze stron, podczas gdy królowa za wszelką cenę usiłuje utrzymać jedność Wspólnoty Narodów.

Przeciek, którego źródłem miał być Michael Shea (sekretarz prasowy Elżbiety w latach 1978-1987) podchwycony przez Sunday Times wskazuje na różnicę zdań w tej sprawie między Pałacem Buckingham a Downing Street, różnicę, która nigdy nie powinna być publicznie ujawniona. Pałac nigdy do inspiracji się nie przyznał, Shea po zdymisjonowaniu został autorem thrillerów politycznych, a historia pokazała, że sankcje ekonomiczne wobec RPA, których wprowadzenia tak chciała uniknąć premier okazały się gwoździem do trumny systemu segregacji rasowej.

Na zakończenie

Czwarty sezon The Crown to wspaniałe widowisko telewizyjne. Blichtr, elegancja i ceremoniał miesza się tu, w przeciwieństwie do poprzednich sezonów, z biedą, niepokojami społecznymi, działaniami wojennymi, jakich lata 80-te XX wieku były świadkiem. Bohaterowie, coraz nam historycznie bliżsi, przestają być jedynie postaciami filmowymi. Nadal ciągnie nas do nich urok związany z tajemnicami, sekretami władzy i szykiem codzienności. Jednak coraz częściej wybrzmiewa pytanie, kim są i czym zasłużyli na takie wywyższenie. Minął już bowiem czas, gdy z niemal nabożną uwagą obserwowaliśmy koronację i namaszczenie królowej.

Demokratyzacja życia społecznego w najodleglejszych zakątkach Wspólnoty Narodów każe nam zadać pytanie, jak dużo czasu pozostało Koronie, jak długo Kanadyjczycy czy Australijczycy będą chcieli nazywać się poddanymi Jej Królewskiej Mości. Jak długo ten spektakl cieni z przeszłości będzie jeszcze trwał?

Piąty sezon serialu pokaże nam lata 90-te XX wieku, lata niezwykle dla Korony trudne, a jednocześnie coraz nam bliższe. Mamy z nich już własne wspomnienia i własną ocenę sytuacji. Pozostaje nadzieja, że twórcom serialu The Crown uda się nas czymś zaskoczyć.

 

Fot. gł. Markus Spiske / Unsplash