Kim był Serge Gainsbourg? Nawet ci, którzy go nie kojarzą, musieli słyszeć jego piosenki. Kompozytor, autor tekstów, geniusz piosenki i skandalista.

Gainsbourg przez 30 lat pracował z największymi francuskimi gwiazdami – od Juliette Gréco przez Brigitte Bardot po Vanessę Paradis. Tworzył jazz, rock and roll, reggae, nawet rap. Świat usłyszał o nim w 1969 roku, kiedy obrońcy moralności wszystkich krajów przeklęli piosenkę Je t’aime, moi non plus nagraną w duecie z Jane Birkin. Prasa zgodnie orzekła, że sposób, w jaki została zaśpiewana, przypomina odgłosy pary przeżywającej orgazm. Na świecie posypały się gromy, piosenka była zakazywana, za jej wydanie szefa włoskiej wytwórni fonograficznej objęto nawet ekskomuniką.

Gainsbourg brytyjskim okiem

Sylvie Simmons, brytyjska dziennikarka muzyczna, w sposób zabawny, a czasem ironiczny kreśli sylwetkę ikony muzyki i sceny francuskiej. Określa swego bohatera mianem pijaka, ale i syna Boga Ojca Palaczy Haszyszu. Język tej biografii jest lekki, ale nie płaski czy ubogi. Zaburzona chronologia, opisywanie raczej pasji niż kolejnych dat, konkretne wydarzenia potraktowane jako punkt wyjścia do opisu cech osobowości bohatera – wszystko to sprawia, że książkę czyta się jak powieść a nie jak klasyczną biografię.

Między kiczem a sztuką

Twórczość Gainsbourga często balansowała na cienkiej granicy między kiczem a sztuką. Niektórzy twierdzą, że była zbyt nowatorska, inni, że zbyt obrazoburcza, aby doceniono ją na całym świecie. Mimo, że od śmierci Serge’a minęło już dwadzieścia lat, jego twórczość wciąż fascynuje i jest odkrywana przez kolejne pokolenie. Ma charakter bomby z opóźnionym zapłonem, która wybuchła o kilkadziesiąt lat za późno.
Komponował muzykę do filmów, reżyserował, grywał niewielkie role. Najczęściej czarne charaktery, idealnie skrojone dla człowieka o, delikatnie mówiąc, trudnej urodzie. – Brzydota ma więcej zalet niż piękno – powtarzał w czasach, kiedy prasa nazywała go neandertalczykiem. – Zawsze przetrwa.

Kobiety, alkohol, guitany i śmierć

Miał kilka namiętności. Piękne, zwykle dużo młodsze kobiety, alkohol i papierosy. Sztuka. I śmierć. O śmierci, w czasach kiedy jeszcze nie było to spranym chwytem, mówił często i namiętnie. Zwykle na jednym oddechu z opowieściami o erotycznych fantazjach, kobietach, papierosach, alkoholu i surrealistach.
Śmierć oswajał właściwie przez całe życie – fantazjował o samobójstwie, przedawkowaniu narkotyków, zapiciu się na umór.
W rzeczywistości śmierć Serge’a Gainsbourga była dość prozaiczna. Zmarł na atak serca 2 marca 1991 roku. – A wtedy Francji pękło serce – powiedział tuż po pogrzebie François Mitterrand, ówczesny francuski prezydent. Gainsbourga żegnano jak bohatera narodowego. Na ulicach Paryża zgromadziły się tłumy wielbicieli, flagi opuszczono do połowy. Jeśli po śmierci obserwował świat – tak jak zapowiadał w wywiadzie 10 lat przed śmiercią – przez otwór w najmniej szlachetnej części ciała swojego psa, to pożegnanie musiało mu się podobać.