Właściwie nie wiem, jaki czort podkusił mnie, aby sięgnąć po tę powieść. Już po notce na okładce wiadomo było, że opowieść zaczyna się od katastrofy lotniczej. Niewielkiej grupie pasażerów udaje się przeżyć i dopłynąć do bezludnej wyspy.

Chyba jednak skusił mnie ten motyw jako kalka z wielu znanych mi dzieł literackich i filmowych. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć Władcę much Goldinga, Tajemniczą wyspę Verne’a, Przypadki Robinsona Crusoe Daniela Defoe, film Cast Away: Poza światem czy serial Lost. One stanowią wspomniane wyżej “zaplecze”

Chwytliwy blurb na okładce

Literacka eksplozja prosto z Hiszpanii – takim hasłem na okładce kusi wydawca do lektury tej powieści. Takie hasło zawsze wzbudza moją czujność i podejrzliwość.
Tym razem jednak zwyciężyła ciekawość, która wzięła górę nad moją niechęcią do komunikacji lotniczej i chwytliwych blurbów. Chciałam pewnie przekonać się, jak Andrés Ibáñez, wysoko ceniony pisarz hiszpański poradził sobie z bogactwem i różnorodnością “zaplecza”.

Sensacyjna akcja

Mamy zatem grupę uratowanych rozbitków. Szybko ujawniają się ich umiejętności i koszmarne wady, wśród których potrzeba władzy, choćby nad niewielką grupą jest jedną z najdelikatniejszych. Równie szybko dowiadujemy się, że cała katastrofa nie miała miejsca przypadkiem, a dobór towarzystwa na wyspie (chwilowo bezludnej) jest celowy i wynika z życiorysów i dotychczasowych „zasług” bohaterów. Trudno się zresztą w tych życiorysach i historiach nie pogubić. Nie bez powodu niektórzy czytelnicy mówią o konieczności powtórnej, a nawet kolejnej lektury tej powieści.

Początkowo coś, co mogłoby być zgrabnym i wielowątkowym thrillerem, staje się równie wielowątkową i wielopłaszczyznową fantastyką. Wyspa przestaje być bezludna. Na rozbitków zaczynają polować wojownicy. Giną dzieci, a ci, którzy obwołali się wodzami społeczności muszą wykazać, że nadal posiadają mandat do przewodzenia i posiadania władzy.

Wielowątkowe przesłanie

Powieść staje się fantasmagoryczną opowieścią z pogranicza snu i jawy, historii i fantazji. Odnajdujemy w niej ślady filozofii wschodu, szczególnie hinduskiej i elementy lewackiej ideologii, rodem z dzisiejszej Europy. Ich poznanie i zgłębienie da nam ostateczny klucz do odczytania powieści. Bohaterowie i czytelnik są zagubieni, tak jak aktualnie zagubiona jest współczesna cywilizacja. Powieść przedstawia społeczeństwo w kryzysie i ten kryzys daje odczuć czytelnikowi. Jednocześnie stawia pytania o hierarchię wartości i źródła tej cywilizacji, którą, wydaje się, że znamy.

Tekst ma ponad 800 stron i choć kusi, aby dowiedzieć się, jak się to wszystko skończy, zalecam powolną lekturę. Warto ten tekst smakować i zostać z nim na dłużej. Przede wszystkim warto smakować niezwykle bogaty język powieści w doskonałym przekładzie Barbary Jaroszuk.

A co do okładki, która może wydać się obsceniczna – zapewniam, że są na niej wszystkie kluczowe elementy fabuły i przesłania autora. Tym bardziej, że Andrés Ibáñez jest autorem jej projektu.